Forum Mława i okolice - forum Strona Główna
Ks. Sławomir Grzela

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Mława i okolice - forum Strona Główna -> Mława i okolice
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
m.lawa
Lubię to miejsce;]



Dołączył: 02 Kwi 2014
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Modła

PostWysłany: Śro 22:55, 30 Paź 2019    Temat postu: Ks. Sławomir Grzela

[link widoczny dla zalogowanych]


Requiescat in pace.



Dziś 30 października w godzinach wieczornych po długiej i ciężkiej chorobie zmarł ks. Sławomir Grzela wikariusz w Parafii Matki Bożej Królowej Polski.


Pochodzący z parafii Kuczbork ksiądz Grzela przeżył 29 lat. Święcenia kapłańskie przyjął w 2016 roku. Tego samego roku został skierowany do pracy duszpasterskiej w mławskiej Parafii Matki Bożej Królowej Polski. Ks. Sławek aktywnie angażował się w tworzenie mławskiego środowiska ZHR, działał w hufcu i chorągwi.

O terminie i miejscu uroczystości pogrzebowych diecezja płocka poinformuje w późniejszym terminie


[link widoczny dla zalogowanych]









Uroczystości pogrzebowe śp. ks. Sławomira Grzeli rozpoczną się w sobotę, 2 listopada br. o godz. 19.00 Mszą Świętą żałobną w parafii Matki Bożej Królowej Polski w Mławie, gdzie pracował zmarły ks. Sławomir. W niedzielę o godz. 19.00 zostanie odprawiona Msza Święta żałobna z udziałem duszpasterzy z dekanatu i kolegów rocznikowych ks. Sławomira w parafii św. Bartłomieja w Kuczborku. Natomiast 4 listopada br. (poniedziałek) o godz. 10.00 Mszy Świętej pogrzebowej w kościele pw. św. Bartłomieja w Kuczborku przewodniczyć będzie Biskup Mirosław Milewski. Po Mszy Świętej nastąpi złożenie ciała zmarłego Kapłana na cmentarzu parafialnym. Zgodnie z życzeniem Rodziny ks. Sławomira prosimy podczas pogrzebu, zamiast kwiatów i wiązanek, o przekazanie datków na hospicjum Caritas Diecezji Płockiej. Śp. ks. Sławomira polecamy Bożemu Miłosierdziu. Wieczny odpoczynek racz Mu dać Panie a światłość wiekuista niechaj Mu świeci. Niech odpoczywa w pokoju wiecznym. Amen.

śp. ks. mgr Sławomir Grzela
ur. 7 lipca 1990 w Ciechanowie;
diakonat: 16 marca 2015 w Płocku;
kapłaństwo: 4 czerwca 2016 w Płocku;
posługa duszpasterska: praktyka duszpasterska w par. św. M.M. Kolbego w Płońsku (2015); zastępstwo wakacyjne w par. św. Wojciecha w Nasielsku (2016); zastępstwo wakacyjne w par. sw. Jana Pawła II w Pułtusku (2016); wikariusz par. Matki Bożej Królowej Polski w Mławie (2016); kapelan Mławskiego Szczepu ZHR "Sumatra" (2018);
zm. 30 października 2019 w Kuczborku.


[link widoczny dla zalogowanych]












[link widoczny dla zalogowanych]


[link widoczny dla zalogowanych]










Ksiądz Sławek Grzela – pro memoriam
Październik 30, 2019 · by ewiater

Dziś zmarł ks. Sławek Grzela. Od około dwóch lat chorował na nowotwór jelit, walczył dzielnie, z pokorą przyjmował kolejne porażki i opiekę nad swoim okaleczonym terapią ciałem. Jeszcze tydzień temu był z mszą i kazaniem w Domu Opieki dla księży-seniorów, jak napisano w poście na ten temat, starsi księża całowali jego ręce, chociaż Sławek miał dopiero 29 lat. Jak możecie łatwo wyliczyć, był niedawno wyświęcony.

Poznałam go jeszcze jako kleryka-harcerza na rekolekcjach „Ars serviendi” w Bukowinie Tatrzańskiej w 2012 roku. Miałam problemy z wejściem przy mojej kondycji na górkę, na którą poszliśmy na spacer. Został ze mną, chociaż marsz w tym tempie musiał być dla niego bardzo nudny i męczący. I taki był także później: odpowiedzialny, opiekuńczy i żyjący poważnie. Mnie po tych rekolekcjach został podziw i zachwyt dla Mszy w nadzwyczajnym rycie, Sławkowi chyba nawet coś więcej, ponieważ odprawiał w obu rytach mimo niechęci, z jaką zdarzało mu się spotykać z tego powodu. Do końca zachował też zdrowe podejście do tradi światka. Widział jego słabości, ale nigdy nie wpłynęło to negatywnie na jego stosunek do samej liturgii.

Był duszpasterzem harcerzy i kochał to całym sercem. Zresztą jego podopieczni też go kochali, bo kiedy zachorował, byli przy nim i wspierali go. Jako ostatnie zdjęcie profilowe ustawił sobie to w mundurze harcmistrza i myślę, że to nie była przypadkowa decyzja.

Miał też do siebie dystans i świetne poczucie humoru. Kiedyś zrobiono mu zdjęcie, na którym wyglądał, jakby ktoś mu ukradł pastorał. W komentarzach na fejsie wywołało to ogólną wesołość a Sławek po prostu się w nią włączył, chociaż już wtedy powoli musiał mierzyć się ze śmiertelną diagnozą.

Lekarze otworzyli go i stwierdzili, że jego wnętrzności przypominają (cyt.) spaghetti w sosie bolognese. Próbowano leczyć go nowatorskimi metodami, najnowszymi rodzajami chemii. Niestety, kolejne bitwy kończyły się klęskami. Sławek jednak pozostał sobą. Jedna z opiekujących się nim osób powiedziała mi, że widziała w swoim życiu już wielu pacjentów onkologicznych w tak ciężkim stanie, ale nikt nie miał w sobie tak wielkiego pokoju i nie odnosił się do otoczenia z taką klasą.

Patrzyłam na to z dystansu, bo Sławek był księdzem w Diecezji Płockiej. Podpytywałam o jego zdrowie naszych wspólnych znajomych, nie chcąc mu zawracać głowy. Czasem zgadaliśmy się na messengerze, zawsze to były dobre rozmowy, a w ciągu jego choroby towarzyszyły mi stale dwie myśli.

Pierwsza, że Sławek doskonale utożsamił się w swojej chorobie z Arcykapłanem. Stał się sam ołtarzem, żertwą i kapłanem. Zanurzony w Jego łasce i dzięki niej zdolny do niesienia tego gigantycznego ciężaru choroby, jaki dźwigał wraz ze swoimi bliskimi. Zawsze pragnął kapłaństwa, dzień święceń był dla niego dniem doskonałego spełnienia, jak mi pisał. Okazało się, że Pan wzywa go do jeszcze głębszego wymiaru zjednoczenia ze sobą. I Sławek wszedł w to doświadczenie z całą swoją wielkodusznością i odwagą.

Druga, że kiedy wybuchały kolejne afery z księżmi, kolejni zrzucali sutanny i habity a nawet publikowali o tym książki, kiedy zaczęto negować wartość celibatu, wbijać ludziom w głowy pojęcie księdza-pedofila, a po stronie kościelnej zamiast konkretnych działań mających na celu oczyszczenie środowiska i nawrócenie padały tylko okrągłe słowa, Sławek po prostu cierpiał, oddając to Bogu. Cicho, w cieniu, nawet jeśli w szpitalu i w rodzinnym domu, gdzie był w paliatywnej fazie choroby, odwiedzali go biskupi. Był dla mnie jak wieczna lampka przy tabernakulum – niewielki płomyk w kolorze krwi pokazujący, że Pan jest z nami, że tylko to jest ważne.

Do końca sprawował, kiedy tylko był w stanie, msze św. W dniu śmierci o 15.00 przyjął namaszczenie chorych i wiatyk. Umarł wtulony w swojego tatę. Kolejny ludzki gest, który urasta do znaku.

Zostawiłeś po sobie piękne świadectwo, Sławek, a twoje czyny poszły za tobą. Módl się za nami, bo na pewno masz tam chody. Do zobaczenia!


[link widoczny dla zalogowanych]










Po ciężkiej chorobie odszedł ks. Sławomir Grzela. "Kochał swoje kapłaństwo, kochał Tego, w którego kapłaństwie uczestniczył"


opublikowano: wczoraj · aktualizacja: wczoraj
Ks. Sławomir Grzela / autor: screen/Facebook/Sławomir Grzela

wPolityce.pl
Ks. Sławomir Grzela / autor: screen/Facebook/Sławomir Grzela
Wykop

Po dwóch latach zmagań z ciężkim nowotworem, 30 października, do Pana odszedł ks. Sławomir Grzela, kapłan diecezji płockiej. Miał 29 lat. Święcenia kapłańskie przyjął w 2016 roku.






Ks. Sławomir pracował jako wikariusz w parafii pw. Matki Bożej Królowej Polski w Mławie. Była to jego pierwsza posługa duszpasterska. Pełnił również obowiązki opiekuna harcerzy skupionych w Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej. Do ostatnich dni nosił przypiętą do sutanny harcerską wpinkę.

Zapamiętamy jego łagodność, otwartość i pogodę ducha. Wzorem będzie dla nas też jego przywiązanie do wiary

— napisali harcerze z Północno-Wschodniej Chorągwi na wieść o jego śmierci.

Od początku swojej formacji seminaryjnej ks. Sławomir związał się z płocką wspólnotą tradycji łacińskiej. jako kleryk służył do Mszy trydenckich odprawianych m.in. w kościele św. Jana Chrzciciela czy na Stanisławówce, potem sam odprawiał tradycyjne Msze. W starożytnym rycie rzymskim chrzcił dzieci, chował zmarłych, odprawiał requiem, roraty czy nieszpory.

Do końca zachował też zdrowe podejście do tradi światka. Widział jego słabości, ale nigdy nie wpłynęło to negatywnie na jego stosunek do samej liturgii

— wspomina ks. Sławomira Elżbieta Wiater.

Sławek doskonale utożsamił się w swojej chorobie z Arcykapłanem. Stał się sam ołtarzem, żertwą i kapłanem. Zanurzony w Jego łasce i dzięki niej zdolny do niesienia tego gigantycznego ciężaru choroby, jaki dźwigał wraz ze swoimi bliskimi. Zawsze pragnął kapłaństwa, dzień święceń był dla niego dniem doskonałego spełnienia, jak mi pisał. Okazało się, że Pan wzywa go do jeszcze głębszego wymiaru zjednoczenia ze sobą. I Sławek wszedł w to doświadczenie z całą swoją wielkodusznością i odwagą

— dodała Wiater.

Ks. Sławomir marzył o tym, żeby pierwszą w życiu Mszą św., którą odprawi, była Msza w klasycznym rycie rzymskim. Jego marzenie spełniło się w dniu jego święceń - wieczorem, w kościele w rodzinnym Kuczborku, ks. Sławomir, ubrany w tradycyjne szaty liturgiczne odprawił w gronie najbliższych swoją pierwszą Mszę Wszech Czasów. Na obrazku prymicyjnym napisał – „Spraw, abym każdą chwilę wykorzystał do służenia Tobie i Twojemu Kościołowi. W Twoje ręce, Panie, i pod Twój płaszcz, Maryjo!”.

Kapłan słynął z ciętego dowcipu i poczucia humoru. Jednak kapłaństwo traktował niezwykle poważnie. Był ogromnie gorliwy w sprawowaniu kultu Bożego.

Swoje cierpienie przeżywał z godnością, po cichu. Mimo wyniszczającej choroby i słabnących sił starał się codziennie odprawić Mszę Świętą. Jak powiedział w poruszającym kazaniu podczas Mszy św., którą odprawił pod koniec października dla mieszkańców Domu Seniora Leonianum, możliwość odprawiania Mszy traktował jako „znak Bożej miłości”.

Kochał swoje kapłaństwo, kochał Tego, w którego kapłaństwie uczestniczył. Jestem wdzięczny Bogu za jego przyjaźń i wiem, że się nie kończy, chociaż serce wolałoby mieć tego orędownika jeszcze tu, na ziemi. Sławku, odpoczywaj w pokoju, do zobaczenia!

— wspominał na facebooku Dawid Gospodarek.

Ks. Sławomir zmarł w środę, 30 października.

. Do końca sprawował, kiedy tylko był w stanie, msze św. W dniu śmierci o 15.00 przyjął namaszczenie chorych i wiatyk. Umarł wtulony w swojego tatę. Kolejny ludzki gest, który urasta do znaku. Zostawiłeś po sobie piękne świadectwo, Sławek, a twoje czyny poszły za tobą. Módl się za nami, bo na pewno masz tam chody. Do zobaczenia!

— napisała Elżbieta Wiater.

Uroczystości pogrzebowe śp. ks. Sławomira Grzeli rozpoczną się w sobotę, 2 listopada br. o godz. 19.00 Mszą Świętą żałobną w parafii Matki Bożej Królowej Polski w Mławie, gdzie pracował zmarły ks. Sławomir. W niedzielę o godz. 19.00 zostanie odprawiona Msza Święta żałobna z udziałem duszpasterzy z dekanatu i kolegów rocznikowych ks. Sławomira w parafii św. Bartłomieja w Kuczborku. Natomiast 4 listopada br. (poniedziałek) o godz. 10.00 Mszy Świętej pogrzebowej w kościele pw. św. Bartłomieja w Kuczborku przewodniczyć będzie Biskup Mirosław Milewski. Po Mszy Świętej nastąpi złożenie ciała zmarłego Kapłana na cmentarzu parafialnym.

wkt/Facebook/portalplock.pl/diecezjaplocka.pl/christianitas.org


[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez m.lawa dnia Sob 11:22, 02 Lis 2019, w całości zmieniany 11 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
m.lawa
Lubię to miejsce;]



Dołączył: 02 Kwi 2014
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Modła

PostWysłany: Śro 12:11, 11 Gru 2019    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]


[link widoczny dla zalogowanych]


Ciekawa i wzruszająca opinia, warto wkleić na pamiątkę:








Wiara


„Pragnę zaświadczyć o jego świętości”. Świadectwo o ks. Sławomirze Grzeli
Ks. Dawid Sebastian Tyborski Grudzień 9, 2019

Wiele razy próbowałem zacząć ten tekst. No bo jak opisać przyjaźń? Jak zdefiniować porozumienie serc? Jak ująć jedność eucharystyczną kapłanów? Wiem jedno. Wdzięczność mojego serca przynagla mnie do dania świadectwa o człowieku, który przez lata był moim przyjacielem. O człowieku, który wyprzedził mnie w biegu do Królestwa Niebieskiego. Wdzięczność wobec Boga domaga się, aby złożyć świadectwo życia o Jego kapłanie – śp. ks. Sławku Grzeli.

Początki

Poznałem Sławka na pielgrzymce Tradycji Katolickiej (biało-czarno-czerwona z Warszawy), kiedy obaj byliśmy na początku formacji seminaryjnej. Poznaliśmy się dzięki mszy trydenckiej i ona też stała się częstym pretekstem naszych spotkań. W Sławku liturgia tradycyjna budowała wiarę i ją pogłębiała. Dla mnie była źródłem nawrócenia i odkrycia piękna kościoła katolickiego na nowo. Ona rozpaliła w nas miłość do Eucharystii, wzmacniała potrzebę adoracji oraz przyjmowania naszej wiary konkretnie i na serio. I chociaż to górnolotnie brzmi, nie przeszkadzało nam to całymi dniami zanosić się śmiechem, dzielić się różnej wagi humorem, także ciężkim dowcipem eklezjalnym.



W ogóle, Sławek znany był z tego, że rozśmieszał każdego. Ilość dowcipów, anegdot, gagów, żartów sytuacyjnych była równie imponująca jak długość łacińskich psalmów w starym brewiarzu przez Sławka odmawianym. Humor go nie opuszczał nawet w czasie cierpienia, choroby. Był tylko inny, radośnie wykorzystujący fakt choroby w lekki sposób. Kiedy sytuacja w domu robiła się nerwowa, potrafił rozładować ją zdaniem: „Mamo, nie denerwuj się, ja tylko umieram”. Ze wszystkich schodziło wtedy powietrze. Czasem kiedy przechodził obok mnie, ze wzrokiem urwisa, mówił specjalnie, żebym usłyszał: „idzie rak, nieborak”, śmiejąc się sam do siebie.

Sutanna

Gdybym miał podać trzy zewnętrzne atrybuty Sławka to z pewnością będą: sutanna, gitara i manipularz. Sutanna była jego domem. Szczerym sercem Sławek szukał okazji do tego, by sutannę założyć, o wiele bardziej niż ją zdjąć. Rozumiał jej duchowe znaczenie i piękno, rozumiał, że jest również nauką i krzyżem. Autentycznie żył tym, co ona oznacza. W tej gorliwości również wspierał mnie i w tej kwestii dużo mu zawdzięczam. Ukochał ten znak życia tylko dla Chrystusa i chciał być jego świadectwem w świecie.
Ks. Sławomir (po prawej) ze swoim przyjacielem, ks. Dawidem Tyborskim, na warsztatach Ars Celebrandi 2015.
W świecie, który usuwa znaki przypominające o Bogu, wśród księży rezygnujących z tego cudownego znaku, Sławek z miłością trwał przy sutannie. Nie z powodu pychy czy wygody, ale z miłości do Chrystusa, któremu się oddał.

Gitara

Sławek i gitara, to była para idealna. Jako sercem oddany harcerz grał i śpiewał nie tylko pieśni patriotyczne, ale również religijne, oazowe, poezję śpiewaną. Znany był głównie w towarzystwie z zabawnych szantów, a już w ogóle z „morskich opowieści”. Potrafił do nich na bieżąco tworzyć nowe zwrotki, z reguły związane z panującą dokoła niego sytuacją. Gitara towarzyszyła też jego modlitwie osobistej. Ostatni raz słyszałem gitarę Sławka pośrodku walki z chorobą, kiedy zgodził się trochę dla mnie pograć.

Jakoś tak naturalnie zeszło na gitarowe powołaniowe hity z czasów naszych obłóczyn: „Boże, powołałeś mnie”, „Jeśli to Twój głos, mój Boże”… i jakoś tak pojawiły się nam łzy w oczach. Nie były to jednak łzy żalu czy smutku, ale łzy radości z powołania i oddania życia Bogu. Pomimo dramatycznej walki z chorobą czy świadomości wspólnego czasu, który gdzieś niedługo miał swój kres.

Pomimo tego, że wszystko dokoła nas mówiło o beznadziejności sytuacji, w której był Sławek, to takie momenty wlewały w serce „nadzieję pełną nieśmiertelności”.

Ołtarz

Dokładność i precyzja w liturgii to były znaki rozpoznawcze ks. Sławomira Grzeli. Nie pamiętam już, kto to powiedział, ale słowa te uważam za bardzo prawdziwe: „Poznasz wiarę kapłana po jego odprawianiu Mszy Świętej”. I widać było, że Sławek miał wiarę głęboką, osadzoną na misterium zbawczym Chrystusa, która wyrażała się przez piękno liturgii i adoracji.

Kiedy choroba sprawiła, że Sławek mógł celebrować święte misteria już tylko w domu, zadbał o to, żeby wszystko było jak najpiękniejsze i najgodniejsze. Kompletował szaty liturgiczne, zorganizował portatyl, przygotowywał każdą Mszę Świętą z wielką starannością, prał bieliznę kielichową itd.

Msza Święta była zdecydowanie w centrum jego codzienności. Kiedy przyjeżdżałem do Sławka na kilka dni, zawsze pierwszym z pytań było: „o której odprawiamy Mszę Świętą”. I reszta dnia była do tej Eucharystii dostosowywana. Również Sławek pilnował, żeby przed każdą Mszą było modlitewne przygotowanie, a po celebracji – dziękczynienie.

Chociaż to było bardzo trudne, Sławek walczył o możliwość adoracji Najświętszego Sakramentu. I wpatrywał się w Chrystusa Eucharystycznego, który dawał mu siły do walki z rakiem, ale najważniejsze – do przyjmowania woli Bożej. Z Eucharystii Sławek brał życie, siły do walki z chorobą, czerpał nadzieję i to ona w głównej mierze go podtrzymywała.
Kiedy zdarzały się dni, że Sławek nie mógł odprawić Mszy Świętej, ze łzami w oczach i czasem łamiącym głosem skarżył się mi, że nie jest mu dane być przy ołtarzu.

I to jest miłość do Eucharystii, którą zawsze u niego podziwiałem.
Manipularz

Mówiąc o miłości Sławka do Eucharystii, nie można pominąć tradycyjnej liturgii, w której Sławek był rozkochany. Celebrował często i chętnie w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego. Dlatego znak rozpoznawczy Sławka stanowi dla mnie manipularz, o którym nawet pisał piosenki na naszych wspólnych warsztatach liturgicznych w 2012 roku.

Skoro Eucharystia jednoczy Kościół, ten walczący, ten triumfujący, ten cierpiący w czyśćcu, to mam świadomość, że za każdym razem, kiedy składam Najświętszą Ofiarę, Sławek też jest niedaleko ołtarza, blisko mnie. Blisko mojego serca.
Przed Adoracją Najświętszego Sakramentu, Licheń 2015

Bojowanie serca

Tak, były trudne i złe momenty. Rozpaczy, buntu, niezgody, żalu z powodu uciekającego życia. W jego chorobie i walce nie było za wiele z tkliwej mistyki, ale za to było prawdziwe bojowanie dla wiary i zaufanie Bogu. Czasem Sławkowi wydawało się, że nie da już rady, że to już za dużo, ale potem chwytał za krzyż, za różaniec. Chwytał się mocno Chrystusa i jakoś udawało się iść dalej.

Pamiętam jaką niesamowitą przemianę Pan Bóg uczynił w naszej przyjaźni, kiedy Sławek dowiedział się o nowotworze jelit z przerzutami. Natychmiast dobry Bóg ją pogłębił i wypełnił miłością oraz duchowym, ścisłym braterstwem. Na początku było i łzawo i trudno, bo każde nasze pożegnanie mogło być ostatnie, więc długi uścisk, łzy w oczach. Potem już był pokój serca i świadomość, że jak nie tutaj, to zobaczymy się tam, gdzie nas wzywa Ojciec Niebieski, że nigdy się na długo, tak naprawdę, nie rozstaniemy.


Sławek potrafił wbrew rozpaczy i beznadziei walczyć o wolę Bożą. I choć przyjmowanie jej było bardzo trudne: pogodzenie się z chorobą nowotworową i przyjęcie faktu, że do śmierci nie można już nigdy niczego zjeść (ostatnie miesiące Sławek był karmiony dożylnie), było to dla niego czymś ekstremalnym, odnalazł drogę do tego, aby nie przestawać być szczęśliwym. Wcale nie było to ani łatwe, ani oczywiste. Pomimo licznych leków przeciwbólowych, oczywistej słabości ciała i ogromnego cierpienia, główną walką Sławka nie była wcale walka z chorobą. Była nią walka o wierność i stałość na modlitwie.
Walka o to, żeby pomimo bólu nie opuszczać ani jednej godziny brewiarzowej, walka o różaniec, codzienny apel jasnogórski, zbieranie siły na Mszę Świętą.

To czyniło z Niego człowieka skupionego na niezwykłej więzi z Panem Jezusem, którego odkrywał jako opuszczonego w ogrójcu i sercem często Mu towarzyszył. Był prawdziwym przyjacielem Chrystusa cierpiącego. A najważniejsza zdolność, którą z tej więzi wyciągał to nie tyle siła do walki, co umiejętność kochania.

Siostra Śmierć

Pewnego dnia, tak po przyjacielsku, trochę żartobliwie, Sławek zaczął planować swój pogrzeb. Dzień przed pierwszą operacją szukaliśmy fioletowego ornatu, w którym finalnie został pochowany.
W czasie jednej z moich wizyt, które były zawsze trochę dla mnie rekolekcjami, mówił, że byłoby fajnie, gdybym powiedział u niego na pogrzebie kazanie.

Potem, po długiej walce, mówił, że już chce iść do Pana Jezusa, że już chce do Niego odejść. Pod koniec października Sławek wrócił z chemii i wrócił z niej osłabiony. Następnego dnia mówił, że woła go Pan Jezus i musi do Niego iść.

W godzinie miłosierdzia poprosił o księdza i przyjął namaszczenie, spowiedź i wiatyk. Wieczorem zawołał mocnym głosem tatę, przytulił się do niego i umarł mu w ramionach. Tak odszedł do Chrystusa mój przyjaciel, kapłan, w wieku 29 lat, po krótkiej, ale gorliwej służbie Bożej.

Pewnie nie ująłem tego, co najważniejsze, może można było to lepiej napisać, ale to po prostu moje świadectwo o ks. Sławomirze Grzeli, kapłanie, przyjacielu, harcerzu. Jestem przekonany o świętości jego życia, szczególnie w ostatnim etapie.

Serce, kierowane wdzięcznością do Pana Boga, każe mi złożyć to świadectwo. Wiem, że wiele osób prywatnie prosi już Sławka o wstawiennictwo u Boga. Robię to też i ja. Sławek w oczach wielu, w moich oczach, sercu i rozumie umarł w opinii świętości. I pragnę o tej świętości zaświadczyć.

Ks. Sławomirze – wstawiaj się za nami! +

Dziękuję Bogu za Ciebie.





Komentarze




Pierwszą mszę trydencką odprawiłem w Kuczborku. Sławek mi do niej służył, potem się “zamieniliśmy”. Drugi raz w Kuczborku odprawiałem jego pogrzeb. Wierzę, że do tej mszy Sławek asystował po “drugiej stronie ołtarza”
xŁukasz / Grudzień 10, 2019 Odpowiedz


Piękne świadectwo ks. Dawidzie. ❤️
Anonim / Grudzień 10, 2019 Odpowiedz


nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego. Co to takiego ?? To jakaś nazwał własna?
magaga / Grudzień 10, 2019 Odpowiedz


To oficjalna nazwa Mszy Świętej zwanej trydencką, Benedykt XVI określił ją w dokumencie Summorum Pontificum właśnie tą nazwą.
K. / Grudzień 10, 2019 Odpowiedz (w odpowiedzi do: magaga)


Dzięki za świadectwo.
Piotr / Grudzień 10, 2019 Odpowiedz (w odpowiedzi do: K.)


Wzruszyłam się. Piękny tekst i Świadectwo świętości.
Takich Kapłanów potrzebują wierni.🙏.
Dziękuję ❤
Anonim / Grudzień 11, 2019 Odpowiedz (w odpowiedzi do: Piotr)


nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego.
magaga / Grudzień 10, 2019 Odpowiedz


Dziękuję za to piękne świadectwo. Dziękuję Bogu że dał mi poznać w życiu ks. Sławka. Jego życie, choroba i śmierć to prawdziwe rekolekcje edla każdego. 🙏🙏🙏🙏
Małgorzata / Grudzień 10, 2019 Odpowiedz


Dziękuję za to świadectwo. Tak, Sławek był świętym kapłanem i człowiekiem. Widok Jego po odejściu i pierwsze skojarzenie – to bijąca od Niego czystość. Ks. Sławku, wstawiaj się za nami..
pezot / Grudzień 10, 2019 Odpowiedz


Księże Dawidzie, jesteś orędownikiem pewnej świętości… Bóg zapłać Tobie, za wskazanie mi drogi… pewne wartości… zwrócenie uwagi na pewną przyjaźń…
arcadius / Grudzień 10, 2019 Odpowiedz


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez m.lawa dnia Pią 0:37, 13 Gru 2019, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
m.lawa
Lubię to miejsce;]



Dołączył: 02 Kwi 2014
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Modła

PostWysłany: Nie 1:41, 25 Paź 2020    Temat postu: Msza Trydencka 29.10.

[link widoczny dla zalogowanych]

Msza Trydencka 29.10.

Ks. Sławek na zdjęciu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
m.lawa
Lubię to miejsce;]



Dołączył: 02 Kwi 2014
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Modła

PostWysłany: Pon 23:46, 14 Gru 2020    Temat postu: O księdzu Sławku Grzeli - w pierwszą rocznicę śmierci

[link widoczny dla zalogowanych]

O księdzu Sławku Grzeli - w pierwszą rocznicę śmierci
Anna Wrzeszcz-Babiuch (lekarz)

[link widoczny dla zalogowanych]


Wiosną 2018 roku intensywnie poszukiwałam miejsca, gdzie w pobliżu naszego domu byłaby celebrowana Msza Święta w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego. Każdy, kto kiedyś próbował tego zadania wie, że nie jest ono łatwe, że bardzo ćwiczy i pokorę, i cierpliwość szukającego. W tych okolicznościach poznałam księdza Sławomira Grzelę.

Stanął przede mną młody, szczupły, żeby nie powiedzieć chudy blondyn o pochylonej sylwetce i nienaturalnie poważnej fizjonomii. „Tak, jestem księdzem od dwóch lat, wiem że nie wyglądam”. „Proszę się nie martwić, to powinno ulec rychłej zmianie” – odrzekłam, odwzajemniając uścisk szczupłej, nienaturalnie bladej dłoni.

Wkrótce nasze drogi miały skrzyżować się z powodu okoliczności tyleż przykrej, co przeczuwanej przeze mnie jakoś już przy tym pierwszym spotkaniu. Ksiądz Sławek był ciężko chory. Nieszczęśliwie opóźnione rozpoznanie choroby nowotworowej sprawiło że leczenie przyczynowe podjęto ze znacznym opóźnieniem, a kolejne jego etapy, choć heroiczne, nie dawały wielkiej szansy na poprawę rokowania. Ponieważ od lat część swej zawodowej aktywności poświęcam medycynie paliatywnej, zostałam poproszona o pomoc w leczeniu bólu i dolegliwości współistniejących.

Spodziewałam się, że zadanie nie będzie proste. Kapłan w relacji z ludźmi jest zawsze tym, który występując in persona Christi, bardziej daje niż otrzymuje. Trudno jest mu wejść w rolę chorego i zaakceptować, że oto potrzebuje pomocy i wsparcia, zwłaszcza od istoty tak omylnej i słabej jaką jest drugi człowiek, nawet – a może zwłaszcza – lekarz. Terminalne stadium choroby nowotworowej stawia przed każdym, kto jej doświadcza, dwa problemy: jak oswoić cierpienie, które staje się właśnie najwierniejszym, choć niechcianym towarzyszem, oraz co począć z lękiem przed śmiercią, której perspektywa skraca się nagle, stając się niemal dotykalną. Byłam pełna niepewności, jak z tą trudną konfrontacją poradzi sobie młody ksiądz.

A on – jak większość osób w jego wieku – nie chciał być chorym. Kiedy udało się opanować ból i przejąć nad nim kontrolę – zdawał się zapominać o chorobie i żył, tak jak najgłębiej, najbardziej, najszczerzej chciał. Jego najprawdziwszą tożsamością było kapłaństwo. Wyrywał się zatem, gdy tylko mógł, z opiekuńczych ramion rodziny i jechał do swojej parafii w Mławie, aby tam być celebransem, spowiednikiem, duszpasterzem, opiekunem harcerzy, kierownikiem dusz, katechetą i kim jeszcze kapłan może i powinien być. „Nie chcę być chory, nie kładźcie mnie do łóżka, ten czas przyjdzie, ale jeszcze nie teraz” – powtarzał gorączkowo, a my musieliśmy te pragnienia akceptować, choć widmo czasu, który miał nadejść nie mnie jednej spędzało sen z oczu.

To pragnienie życia intensywnego i nasyconego treścią znać było po nim w czasie naszych spotkań, kiedy niemal ignorując moje medyczne pytania o samopoczucie („z tym zawsze zdążymy, przez telefon lub Messengera!”) pytał z błyskiem w oku o literackie fascynacje, czy najświeższe lektury. „Ja nie mam już czasu czytać książek, muszę wybierać wyłącznie bardzo dobre!”

Bywał autoironiczny, miał niezwykły dystans do siebie i znakomite, trochę monthy pythonowskie poczucie humoru. Zachował je również w czasie coraz trudniejszych dni, które rychło nadeszły i poprzedziły długi czas ponawianych hospitalizacji związanych z pogarszającą się funkcją przewodu pokarmowego.

Wrócił znacznie osłabiony, świadomy że czas się skrócił, a choroba będzie odtąd istotnym, codziennym ograniczeniem. Łóżko, od którego tak uciekał, stało się sojusznikiem w odpoczynku. Mimo słabnących sił codziennie sprawował w domu Najświętszą Ofiarę, stając się w tych celebracjach jak jego Pan „Kapłanem, Ołtarzem i Barankiem ofiarnym”… Wtedy jakoś szczególnie dotarło do mnie, z jaką wielkoduszną ufnością powierzał się Bogu, realizując zawołanie ze swego prymicyjnego obrazka: „W ręce Twoje Panie i pod Twój płaszcz Maryjo”.

W czasie któregoś ze spotkań w tym czasie pokazał mi fragment jednego z kazań Josepha Ratzingera wygłoszonego na prymicji trochę młodszego kolegi, w Berchtesgaden w 1954 roku, który brzmiał jak następuje: „Będziesz zarzucał teraz Boże sieci w morze świata. Ludzi, którzy stawiają opór i zamykają się w ułudzie pozornego szczęścia masz wyciągać z powrotem na brzeg wieczności. Będziesz to robił w posępną noc wielu niepowodzeń. Będziesz to robił niestrudzenie i bez szemrania również w gorzkich godzinach dnia, w których wszystko wyda ci się niepotrzebne, a dzieło twego życia zmarnowane.” Poczekał chwilę i, z pozoru niedbale, dorzucił: „Jestem w miejscu, gdy dzieło się kończy i jest zmarnowane. Dlaczego nie mogę nadal w nim być?” Odpowiedziałam po dłuższej chwili: „Niezależnie od tego co się dziś wydaje, jest ksiądz nadal głosicielem słowa i sługą naszej radości”. Rozjaśnił się.

W ostatnich dniach choroby ksiądz Sławek przeniósł się do małego pokoiku, w którym wśród wielu bliskich sercu książek, obrazów i listów wisiała jego sutanna i ornat skrzypcowy. Leżąc w łóżku wpatrywał się w te najukochańsze atrybuty jego kapłańskiej tożsamości. W godzinie śmierci, w której miałam łaskę go pożegnać, zapytał… czy na pewno zdąży jeszcze nałożyć je na siebie, tak jak pragnie.

Zdążył. Spotkał się z Ojcem w dniu 30.10.2019 roku. Ksiądz Sławek Grzela, głosiciel nadziei i sługa naszej radości. Requiescat in pace.

Anna Wrzeszcz-Babiuch


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez m.lawa dnia Pon 23:54, 14 Gru 2020, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Mława i okolice - forum Strona Główna -> Mława i okolice Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy